January 3, 2009

Do Iraku i z powrotem

Droga z Syrii do Iranu wiodła prostymi, jakby rysowanymi przy linijce, przecinającymi równiny szosami, by następnie wspiąć się krętym szlakiem na przepiękne góry Kurdystanu. Oprócz niesamowitych widowków i spadającej temperatury, nieodzowną częścią tego odcinka stały się wszechobecne posterunki tureckiej armii, które ze skrupulatnością, ale i z ciekawością notowały imiona naszych rodziców i inne ważne szczegóły, oraz z jeszcze większą ciekawością przeszukiwały naże bagaże, wśród których oprócz, plastikowych siatek Beli znajdowały sie takie okazy, jak płetwy, Monopol, czy fotele turystyczne. Niektóre przedmioty wydawały się rzeczywiście kuriozalne, zważywszy, że temperatura spadała do około -20 stopni, a wokół nic, tylko zaśnieżone szczyty górskie i tureckie czołgi.

Dodatkową atrakcją byl niewątpliwie fakt, że jechaliśmy wzdluż granicy z Irakiem, która białą kreską rysowała się na ekranie naszego GPS-u. Felipe i Bart smacznie chrapali na tylnym siedzeniu Land Rovera, a Bela od czasu do czasu przebudzał się, próbując przejąć kierownicę. Podczas jednej z takich pobudek, gdy dyskutowaliśmy o prawdopodobieństwie spotkania z Kurdyjskimi bojownikami, biała linia na GPS-ie najpierw zaczęła nerwowo zbliżać się do środka ekranu (oznaczającego realną pozycję naszego samochodu), by w końcu znaleźć się po lewej stronie, co niewątpliwie oznaczło iż formalnie byliśmy już na terenie Iraku. Ten interesujący incydent zbiegł się w czasie z momentem zawahania co do wyboru drogi na górskim rozjeździe, co tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że jednak jesteśmy już w tym bardzo popularnym w ostatnio w mediach kraju. Dodatkowo, od dłuższego czasu nie było również żadnych posterunków tureckiego wojska. Była noc, środek gór i siarczyste zimno, a cała droga pokryta była śniegiem. Od razu przypomniały mi się sceny z "Tylko dla orłów" i czekałem na moment, gdy w powietrze wyleci raca oświetlająca i zaczną się odgłosy strzałów. Nic takiego się nie stało, natomiast natrafiliśmy w pewnym momencie na wioskę ukrytą w górach, w której mnóstwo było transporterów oraz jedna żółta taksówka (?). Nie zatrzymując się, ani nie patrząc w bok, powoli przez nią przejechaliśmy, chodź nasze reflektory na dachu Land Rovera oraz łódzkie rejestracje zmieszały trochę pojedynczych mieszkańców, którzy mieli okazję stać właśnie przy drodze.

Powiem szczerze, że po wyjeździe z wioski, odetchneliśmy z Piotrkeime z ulgą, a po kilku kilometrach nawet psotna biała linia na naszym GPSie wróciła na poprawną, prawą strone ekranu. Taka to była nasza mała, 30-minutowa wyprawa zieloną granicą do Iraku...

(text by Pablo)





No comments:

Post a Comment