Showing posts with label przygoda. Show all posts
Showing posts with label przygoda. Show all posts

January 23, 2009

Pora odespac

Dzisiaj o swicie wrocilismy do Wegrzynowic, tym samym nasza wyprawa na Bliski Wschod i do Persji dobiegla konca. Pora odespac. Na koniec cos dal milosnikow statystyk:

 Auto bylo na wypawie 147 dni (od 29/08/08 do 22/01/09);

 W tym czasie odwiedzilo 10 krajow (Ukraina, Rumunia, Bulgaria, Turcja, Syria, Liban, Iran, Serbia, Wegry, Slowacja);

 W sumie przejechalismy jakies 11000 km spalajac okolo 1300 litrow paliwa.

 Awarie i wypadki:
1.Przytarlismy dachem (bagaznikiem) o sufit parkingu w Bejrucie;
2.Porysowalismy przednik zderzak w karambolu niedaleko Farayi;
3.Zamarzl nam diesel na granicy turecko-iranskiej;
4.Wymienilismy filter paliwa w Yuksekovej;
5.Wymienilismy pompe paliwowa w Van;

(text by fl)

January 16, 2009

Zatoka Perska jak Pucka

Po dniach spedzonych w 20-stopniowych mrozach i sniegu przyszedl czas na plaze. Jednak jakbysmy nie wymarzli dostatecznie wczesniej, ostatni odcinek podrozy nad Zatoke Perska przyszlo nam spedzic w autobusie z niedzialajacym ogrzewaniem. Nocna, blisko 10-godzinna podroz z Esfahanu do Bander Abbas w temperaturze pewnie okolo 2-3 stopni spedzilem ubrany we wszystkie polary, kurtke oraz czapke –nie wiem jakim cudem zasnalem. Niewazne, wreszcie bylismy nad Zatoka Perska.

Ograniczeni czasem oraz szukajac dobrego miejsca do nurkowania, zdecydowalismy sie pojechac na wyspe Qeshm. Po czesci swiadomie zrezygnowalismy z odwiedzenia slynniejszych kurortow iranskich, po czesci nie mielismy wyboru. Wyspa Qeshm okazala sie oaza idealnego, niczym niezmaconego spokoju. Pomimo znacznej liczby turystow, glownie wieloosobowych rodzin, za sprawa restrykcji dotyczacych zachowan w miejscach publicznych oraz blizej nam nie znanych zawilosci kultury perskiej mozna bylo odniesc wrazenie, ze jest sie samemu na wyspie. Na przyklad, Iranczycy w wiekszosci spedzali caly dzien na pikniku w znacznej odleglosci od morza, pozostawiajac cala plaze nam, jedynym turystom z zachodu. Podsumowujac, wyspa Qeshm byla idealnym miejscem do medytacji badz drobiazgowego przemyslenia wlasnego zycia.

Oczywiscie, dzien spokoju szybko zapelnilismy zajeciami, a dokladnie wykonalismy dwa nurkowania w Zatoce Perskiej. Pierwszy raz, dla samego doswiadczenia, zeszlismy pod wode w czerwonej lawicy (red tide). Szybko stalo sie jasne, dlaczego w takich warunkach sie nie nurkuje. Widocznosc momentami byla gorsza niz w zatoce Puckiej i nie sposob bylo odczytac wskazan wlasnego glebokosciomierza. Mozna powiedziec, ze w srodku dnia zaliczylismy nocne nurkowanie. Drugi raz, juz na dluzej, zanurkowalismy na rafie koralowej. Przejrzystosc wody oraz bogactwo zycia podwodnego nie zachwycalo (patrz wideo), ale zanurkowalismy rowniez po to aby postawic kropke nad i w naszej iranskiej podrozy. Zjechalismy Iran z polnocy na poludnie i ze wschodu na zachod. Jezdzilismy na nartach na wysokosci 3500 m. n.p.m. oraz zanurkowalismy na glebokosc okolo 25 metrow.

(text by fl)









Down with Israel!

W godzinach przedpoludniowych spacerujac w okolicach cytadeli Karima Khana w Shiraz, napotkalismy na gestniejacy tlum. Byl to drugi tydzien atakow izraelskich na cele Hamasu w Gazie i natychmiast stalo sie jasne, ze za chwile rozpocznie sie demonstracja potepiajaca Izrael, jakich w tych dniach bylo mnostwo w swiecie arabskim i nie tylko.

Jak przystalo na rezim od 30 lat zaciekle zwalczajacy Izrael, cala demonstracja byla swietnie zoorganizowana. Byc moze w krotkich urywkach filmowych, jakie z takich wydarzen trafiaja do widzow na calym swiecie, demonstracja sprawiala wrazenie spontanicznego zrywu. Nic bardziej mylnego. W rzeczywistosci, wszystko bylo skrupulatnie przygotowane i nastepnie odegrane jak doskonale znana wszystkim sztuka.

Na wiecu pojawilo sie okolo 200 osob, a w tlumie latwo mozna bylo rozroznic poszczegolne grupy. W jednym miejscu staly kobiety ubrane w restrykcyjne czadory. Wysoki poziom zoorganizowania tej grupy, ktorego dowodem byla duza liczba solidnych transparentow oraz pokazny zasob ulotek do rozdania, sugerowal, ze panie reprezentowaly jakas konserwatywna organizacje kobiet. Po przeciwnej stronie byla grupa biednie ubranych, brodatych mezczyzn w srednim wieku. Kazdy z nich, wypisz wymaluj, przypominal stereotyp czlonka radykalnej organizacji islamskiej. Wreszcie pod prowizoryczna scena byla grupa kilkunastoletnich dziewczynek, chyba przed chwila przyprowadzonych z jakiejs szkoly muzulmanskiej.

Wiec rozpoczal sie, wedle naszych domyslow, od odczytania klamliwych tekstow z zachodniej prasy. Bylo to dla nas oczywiste, gdyz wsrod potoku slow w farsi, raz na jakis czas pojawiala sie nazwa klamliwego zrodla, na przyklad: The New York Times, albo Chicago Tribune etc. Nastepnie przyszla pora na dluzsza tyrade w farsi, przypuszczalnie glowne, ogniste przemowienie. Oczywiscie, slowa mowcy zostaly przyjete przez tlum z dokladnie kontrolowanym entuzjazmem. Wreszcie, na sygnal zaczelo sie skandownie kilku sloganow, przypuszczalnie tlum krzyczal slynne: Smierc Izrealowi i inne pokrewne hasla. Punktem kulminacyjnym demonstracji bylo spalenie amerykanskiej i izraelskiej flagi. Po dokladnym nakreceniu tego incydentu przez obecne kamery demonstracja sie zakonczyla, a tlum rozproszyl w oka mgnieniu. Wszystko trwalo moze 40 minut, ale jakby ktos pytal, czy byly demonstracje anty-izraelskie w Shiraz, to byly, pewnie jak w kazdym innym iranskim miescie tego dnia.

(text by fl)











January 14, 2009

Snow in the desert

Kazdy, raz na jakis czas, ma wielka ochote znalezc sie na zupelnym odludziu, w kompletnej gluszy. Podrozowanie przez pustkowia wywoluje u mnie cicha zadume o wszystkim i niczym. Paradoksalnie, przygladanie sie nieprzebytym, dramatycznym krajobrazom napelnia mnie spokojem. Dlatego tez bylem wyjatkowo podekscytowany, gdy rano wyjezdzalismy z Yazdu, aby spedzic caly dzien krazac po okolicznej pustyni.

Ku mojemu zaskoczeniu duze polacie pustyni Desht-e Lut tego dnia byly pokryte sniegiem, ktory nadawal otaczajacej nas scenerii jeszcze bardziej majestatyczny charakter. Na drodze czesto zakladlismy nowy slad w swiezych opadach sniegu, na horyzonice widnialy imponujace gory Zagros, a ja wspolnie z australijskim fotografem, ktory dolaczyl do nas na te wycieczke, z duza uwaga obserwowalem krajobraz, szukajac tego idealnego miejsca na zdjecie.

Miedzy innymi, tego dnia odwiedzilismy jedno z najwazniejszych miejsc pielgrzymek w religii zoroastrianskiej, miejscowosc Chak Chak. Okazalo sie, ze jest to niewielka osada polozona na stromym stoku wzgorza w nadzwyczajnym otoczeniu z zapierajacymi dech widokami. O tej porze roku miejscowosc byla zupelnia opuszczona, za wyjatkiem Shapura –straznika lokalnej swiatyni ognia. Zgodnie z naukami Zoroastra czczone powinny byc wszystkie zrodla swiatla. Poniewaz w przeszlosci jedynym zrodlem swiatla kontrolowanym przez czlowieka byl ogien, wiekszosc najwazniejszych swiatyn zoroastrianskich to miejsca gdzie od wiekow nieustannie podtrzymywany jest ogien. Odnioslem wrazenie, iz swiatynia ognia w dziwny, metafizyczny sposob pasowala do tego miejsca. Niestety, cala wizyta w Chak Chak uzmyslowila nam marginalizacje zoroastrianizmu w dzisiejszym Iranie, ktory wedle roznych szacunkow nadal posiada okolo 20,000 wyznawcow.

Tego dnia na drodze spotkala nas jeszcze jedna nietypowa sytuacja. Otoz za ktoryms z zakretow zobaczylismy lezace na dachu auto osobowe. Jak sie po chwili okazalo, samochod musial zsunac sie z drogi i kilkakrotnie przekoziolkowac doslownie kilka minut przed naszym przyjazdem. Autem tym podrozowalo czterech Iranczykow, ktorym chyba tylko cudem zupelnie nic sie nie stalo. Ku naszemu zaskoczeniu, po krotkiej rozmowie, poszkodowani poprosili nas o pomoc w ponownym postawieniu auta na kola. Samochod mial silnik dieslowy, wiec nie istniala grozba wybuchu i pomimo potencjalnego uszkodzenia nadwozia przy ponownym odwracaniu auta bez odpowiedniego sprzetu, zdecydowalismy sie pomoc. Przed wyjazdem do Iranu wielokrotnie slyszelismy, iz kraj ten jest wyjatkowo niebezpieczny jesli chodzi o liczbe wypadkow samochodowych. W zwiazku z tym, nalezy uznac za zrozumiale, albo i naturalne, ze w trakcie krotkiej wizyty w tym kraju odwrocilismy na kola jakies auto, ktore przed chwila dachowalo.

(text by fl)





January 11, 2009

Skiing trip to the 60s

Na poludnie od Teheranu rozciaga sie pustynia, wiec nie wszyscy zdaja sobie sprawe, ze niecale dwie godziny drogi na polnoc, w gorach Albroz, mozna dobrze pojezdzic na nartach. Na nasza decyzje o udaniu sie do jednego z iranskich kurortow narciarskich zlozyla sie chec oddania sie bialemu szalenstwu, jak rowniez komentarz w naszym przewodniku opisujacy Dizin i Shemshak jako jedne z najbardziej liberalnych miejsc w Republice Islamskiej.

Wypad na narty okazal sie prawdziwa podroza w czasie. Na miejscu panowala atmosfera niczym z lat 60-tych. Infrastruktura narciarska w Iranie w wiekszosci pamieta jeszcze czasy ostatniego szacha i tak, na przyklad, glownymi wyciagami w Dizin sa przynajmniej 40-letnie gondle, ktore wygladaja jak stare, czerwone puszki i na pierwszy rzut oka troche strach nimi jezdzic. Oczywiscie, gondole trzeba zamykac samemu od srodka, ale poniewaz sa tak male, ze snowbordy ledwo do nich wchodza, najczesciej zostawia sie je uchylone, pozwalajac desce wystawac przez szpary.

W kazdym wagoniku znajduje sie tabliczka przypominajaca o tym, ze na stoku obowiazuje stroj muzulmanski. Jednak na nartach mezczyzni tez sa najczesciej zakutani w czapki i gogle, wiec pomimo ograniczen formalnie obowiazujacych tylko kobiety mozna odniesc wrazenie, ze w kurorcie panuje rownouprawnienie plci.

Starym wyciagom w wiekszosci towarzysza stare, nieprofilowane narty. Tylko nieliczni szczesciarze, a raczej najbogatsi mieszkancy Teheranu, ktorzy szlify narciarskie zdobywali gdzies w Europie, moga sie pochwalic para nart carvingowych.

Na zachodznie na rowni z infrastruktura narciarska wazna jest oferta rozrywkowa kurortu zbiorczo pojmowana jako apres-ski. Niestety w Dizin apres-ski ogranicza sie do herbaty z mieta i cichej muzyki instrumentalnej w tle.

(text by fl)

January 9, 2009

Esencja szyickiej religijnosci

Jednym z najwazniejszych swiat religijnych w kalendarzu szyickim jest Ashura, dzien upamnietniajacy meczenska smierc Husseina w bitwie pod Karbala. Z racji na wyjatkowy przebieg tych uroczystoci, kiedy to wierni maszerujac w pochodach zalobnych biczuja sie do krwi, zdjecia z tego wydarzenia czesto pojawiaja sie w swiatowych mediach. W Iranie, dzien ten jest swietem narodowym, wolnym od pracy, a wedlug wielu osob obchody Ashury swietnie wpisuja sie w mentalnosci i kulture perska.

Niestety za sprawa problemow z samochodem dzien Ashury, zamiast w Iranie, spedzilismy na bezdrozach tureckiego Kurdystanu. Kiedy wreszcie dotarlismy do Republiki Islamskiej przekonani, iz wszystkie ciekawe obchody religijne nas ominely, przypadkiem na bazarze teheranskim natrafilismy na marsze zalobne upamietniajace smierc Husseina. Jak sie pozniej okazalo, dzien Ashury jest jedynie kulminacja calego miesiaca wydarzen religijnych zwiazanych z bitwa pod Karbala.

Przez glowny pasaz na bazarze Teheranskim przechodzily kolejno grupy wiernych, prawdopodobnie zwiazane z roznymi meczetami, powtarzajac ten sam rytual. Na poczatku, osoba przewodzaca uroczystosci zawodzacym glosem opowiadala meczenska historie Husseina. Mowca regularnie przerywal, aby tlum mogl dac glosny wyraz swojemu zalowi. Czasami, w dramatycznych momentach historii, sam zanosil sie placzem. W ten oto sposob, uwaznie wsluchujac sie w historie meczenstwa i szlochajac na przemian tlum stopniowo wchodzil w trans. Na tym etapie, wszyscy mieli skupione, przepelnione smutkiem twarze, a wiekszosc osob lzy w oczach.
W pewnym momencie, jak gdyby przelala sie ostatnia kropla goryczy, w rytm okrzykow upamietniajacych smierc Husseina zgodnie z dokladnie wszystkim znanym ukladem tlum zaczynal bic sie w piersi i powoli przesuwac na przod. Po pietnastu minutach w tym samym miejscu pojawiala sie kolejna grupa zaczynajaca rytual od poczatku.

Calosci towarzyszyla specjalna, swiateczna atmosfera. Wszystkie sklepiki i stragany byly zamkniete, ale przy pasazu mozna bylo sie zaopatrzyc w filizanke herbaty, badz jakas mala przekaske. W okolicach glownego meczetu rozdawano jedzenie. Byly ziemniani, koresh z ryzem, a nawet banany. Dobrze sie zlozylo, gdyz nic nie jedlismy przez caly dzien, chociaz obserwujac uroczystosci nikt nie smial narzekac na glod.

(text by fl)






























January 8, 2009

Wszystkie drogi prowadza do Teheranu

Czas w Kurdystanie odgrywa role drugoplanowa, ale po wydostaniu sie ze wschodniej Turcji chcielismy nadrobic chociaz czesc strat wzgledem naszego oryginalnego planu wyprawy, ktory i tak byl juz kompletna abstrakcja. Niestety bilety lotnicze relacji Orumiyeh - Teheran, po 35 dolarow za sztuke, rozeszly sie jak cieple buleczki i pozostal nam transport ladowy. Sluchajac naganiaczy na dworcu autobusowym w Orumieh, mozna bylo odniesc wrazenie, ze wszystkie drogi prowadza do Teheranu.



Jeszcze w trakcie pertraktacji z obsluga naziemna lotniska, Bela zapoznal Amira, liberalnego (jak chyba każdy student) studenta architektury, ktory wprowadzil nas w szczegoly tej drugiej, "ciemnej" (jasnej) strony Iranu. Juz podczas wspolnego posilku z nim i jego ojcem ujawnil sie ich prawdziwy stosunek do rezimu. Ojciec opowiadal z blyskiem w oku o swojej winnicy (w kraju, gdzie za posiadanie alkoholu grozi wiezienie i grzywny), a Amir na pytanie Bartka czy na wszystkich banknotach znajduje sie podobizna Khomeiniego odpowiedzial, ze skoro udalo mu sie w 10 lat zrujnowac caly kraj, to chyba na to zasluzyl.

W trakcie podrozy doszly tez historie, o paleniu trawy, przekupywaniu policji i zaciąganiu Iranek do lozka, co pozwolilo nam juz w ciagu pierwszych godzin pobytu wykrystalizowac swoje poglady co do realnego modus operandi calego narodu.

Nie tylko spotkalismy ciekawych ludzi, ale takze posmakowalismy chyba najlepszych kebabow w calej podrozy sowicie zakrapianych Ajranem, lokalna odmiana kefiru. Na zdjeciu Papa w kaszkiecie i Amir-podrywacz.

(text by Pablo & fl)

Wreszcie Iran, ale z buta

Po naszych kurdyjskich przygodach postanowilismy, ze auto i wiekszosc bagazy (w sumie okolo 3 ton rzeczy) zostaje w Turcji. Mozna powiedziec zdecydowalismy sie na opcje travelling light i pozbawieni pletw, sprzetu kampingowego i Monopola przekroczylismy granicę turecko-iranską z buta.

Ta wizyta na terminalu granicznym w Esendere-Sero byla o wiele milsza. Na kazdym kroku spotykalismy znane twarze i z wszystkimi wylewnie sie witalismy. Byli celnicy, z ktorymi negocjowalismy wjazd do Iranu bez carnetto de pasage, byli urzednicy sluzb paszportowych, ktorzy anulowali nam pierwsza wizyte w Iranie (aby nasze wizy nie stracily waznosci), byli zwyczajni straznicy, ktorzy przepychali z nami auto, byli mechanicy, ktorzy swego czasu urzyczyli nam palnika do podgrzewania baku oraz tirowcy, od ktorych kupowalismy lepszy (niezamarzajacy) disel.

Jeden etap podrozy sie skonczyl, nowy zaczal.

(text by Pablo & fl)



January 7, 2009

Cud, ktory nie nastapil

Po kilku godzinach spedzonych w kolejnym warsztacie samochodowym (tym razem w Van) uwiecznilismy z Pawciem ponizsze nagranie:
























Niestety po ponownym zamontowaniu pompy paliwowej w aucie, stalo sie jasne, ze konieczna jest jej wymiana. W ten oto sposob nasz plan oszczedzania na paliwie okazal sie wyjatkowo kosztowny. Chcielismy przejechac Turcje i Syrie na najtanszej w regionie ropie libanskiej (oszczednosci w granicy 500 PLN). Niestety tankujac rope bez dodatkow, ktora nie nadaje sie na duze mrozy, doprowadzilismy do zamarzniecia i uszkodzenia auta. Laczny koszt wszystki napraw -szkoda gadac.

(text by fl)

Whiskey na lawecie

Mysla przewodnia konstrukcji Defendera jest zastosowanie najprostszych mozliwych rozwiazan. Dzieki temu, mozna miec nadzieje, ze wiekszosc awarii bedzie mozna naprawic nawet w najbardziej niesprzyjajacych warunkach...i po utchnieciu w tureckim Kurdystanie taka nadzieje mielismy.

Po dwoch dniach nieudanych prob zapalenia silnika nad naszym autem debatowali juz chyba wszyscy lokalni mechanicy z Yuskekovej. Trzeba dodoac, ze nasza komunikacja byla rownie trudna jak sama naprawa. Wreszczie z mieszanki tureckiego, kurdyjskiego i kilku slow angielskich popartych wyrazista gestykulacja doszlismy do wniosku, ze chyba mamy problem z wtryskiem paliwa i auto trzeba zabrac do porzadniejszego zakladu. Okazalo sie, ze najblizszy autoryzowany serwis Land Rovera w Turcji znajduje sie w Diyarbakir, czyli jest oddalony o jakies 600km drogi przez osniezone gory –super.

Dajac kolejny przyklad nieposkromionego optymizmu i pomyslowosci, albo chwytajac sie ostatniej deski ratunku, postanowilismy jeszcze udac sie do miejscowej bazy wojskowej. Z racji na ciagnace sie latami w tym regionie dzialania separatystycznych bojowek kurdyjskich w Yuskekovej byla ogromna baza armii tureckiej, a na ulicach czesto mozna bylo zobaczyc wozy opancezone, badz wlasnie wojskowe Land Rovery. Pomysl nie byl zly, nawet udalo nam sie wejsc do gabinetu jakiegos wyzszego ranga wojskowego. Podczas kiedy my wypijalismy kolejne filizanki herbaty, siedzacy pod portretem Ataturka oficer wykonywal telefony w sprawie naszego Land Rovera. Okazalo sie, ze w przypadku awarii samochodow armia wysyla je do swojej bazy w Agri, czyli jakies 400km drogi przez osniezone gory –super.

W tej sytuacji postanowilismy zabrac auto do najblizszego, wiekszego miasta, ktorym byl Van oddalony zaledwie o 200km (przez osniezone gory) i rozpoczelismy poszukiwanie lawety. Pol godziny po zmierzchu bylismy juz w drodze. Sprawiedliwie rozlalismy flaszke whiskey do dwoch butelek z Cola. Jedna butelka trafila do szoferki lawety gdzie z Bartkiem prowadzilismy rozmowy o zyciu patrzac na padajacy snieg i sluchajac kurdysjskiej muzyki. Druga butelka zostala z Pawciem i Bela, ktorzy podrozoawli na lawecie grajac w karty. Podobno bylo bardzo klimatycznie, gdyz 20 stopniowy mroz oblodzil szyby Land Rovera od srodka.

Kiedy whiskey juz sie dawno skonczyla nie mowiacy ani slowa po angielsku kierowca lawety nagle zatrzymal sie na poboczu, wykrecil jakis numer telefonu na swojej komorce, rzucil ja w nasza strone po czym wysiadl. Zanim zdazylismy w jakis sposob zaaragowac wsiadl do stojacego opodal czarnego mercedesa i szybko odjechal. Bartek podniosl sluchawke do ucha, a ktos wladajacy niezlym angielskim spokojnie mu wyjasnil: „Your driver has a problem. He has to solve it. He will be back in 20 minutes.” W tej sytuacji wyjelismy kluczyki ze stacyjki lawety i po sprawdzeniu czy nasza whiskey na pewno sie skonczyla udalismy sie do baru widocznego po drugiej stronie ulicy.

(text by fl)

January 6, 2009

Zagubieni w Kurdystanie

Yuksekova- miasto, wies, oaza, baza - trudno opisac status tego dziwnego miejsca, ktore tylko i wylacznie dzieki czystemu przypadkowi stalo sie naszym schronieniem w czasie ostatniej podrozy.

U podnoza bezkresnych gor, otoczona pustka, chwilowo wypelniona sniegiem i tureckimi oddzialami w amerykanskich mundurach, znajduje sie przerosnieta wioska gdzie, co jakis czas brakuje pradu. Blokowiska, mieszaja sie z wiejskimi domkami, a sklepy z przypadkowymi stoiskami.

Tu Vodaphone, tam ognisko palone przez wlascicieli warzywniaka, wszystko jakies takie niestale. Ludzie tez pograzeni w zadumie, a moze marazmie, powtarzaja codziennosc, odnajdujac sie w tym balaganie. Spedzilismy tam bite 3 dni i 3 noce, lokujac sie w Hotelu 2000 przy glownej ulicy handlowej miasta.

Co wieczor raczylismy sie Efezem, w rozowym barze, gdzie tych samych 8 gosci sluchalo przepieknych, przepelnionych samotnoscia i nostalgia piosenek wykonywanych przez lokalnego barda (nagranie ponizej).



Cale dnie u mechanika na 20-stopniowym mrozie nauczyly nas co nieco o ukladzie paliwowym Land Rovera, a wizyty w barze kilku slow po kurdyjsku.

Przygoda jak kazda inna zaczela sie i skonczyla w przypadkowy sposob - rozpoczela o 2 w nocy na iranskiej granicy, skonczyla o 2 w nocy 4 dni pozniej pijac whiskey na lawecie (patrz post: whiskey na lawecie). Jednak pamiec pozostanie, przynajmniej po 4 dniach nauczylismy sie poprawnej pisowni tego fatamorganicznego miejsca.

(text by Pablo)











January 4, 2009

Libanski diesel w temperaturze -20C

Po domniemanej wizycie w Iraku (patrz post: do Iraku i z powrotem) i niemal 15-tu wojskowych check-pointach wreszcie okolo pierwszej w nocy dotarlismy (po raz pierwszy) na przejscie turecko-iranskie w Esendere-Sero. Kiedy opatulony we wszystkie polary i spiwor dochodzilem do siebie, rozmyslajac nad tym, jak jest niesamowicie zimno na dworze, Belagio i Lubs biegali w nieustannie padajacym sniegu po opustoszalym przejsciu, budzac kolejne grupy celnikow. Gdy chlopcy wreszcie wrocili okazalo sie, ze strone turecka mamy juz z glowy. Najzwyczajniej w swiecie, celnikom (podobnie jak mnie) nie chcialo sie wystawiac nosa na zewnatrz w taka noc i odprawili nas nawet nie ogladajac auta, ani polowy pasazerow.

Jako wlasciciel auta musialem jednoosobowo wjechac do Iranu, podczas gdy chlopcy zostali skierowani na przejscie dla pieszych. Podjechalem pod wielka brame z napisem witajacym w Republice Islamskiej Iranu i nie gaszac swiatel, spokojnie czekalem. Snieg caly czas padal, a po drugiej stronie biegal wielki pies podobny do rasy Husky. Wreszcie po kilkunastu minutach z przewieszonym przez ramie karabinem pojawil sie skrzetnie opatulony zolnierz i otworzyl brame. No to wjechalismy -pomyslalem, ale oczywiscie ucieszylem sie zbyt wczesnie.

Doslownie kilka minut pozniej padlo slowo tabu: „carnetto de pasage” –byl to dokument gwarantujacy, iz nie sprzedamy, ani nie zostawimy auta w Iranie. Nie wdajac sie w szczegoly, powiem tylko, ze nie moglismy go na ten wyjazd zalatwic i mieslismy nadzieje, ze uda nam sie na granicy wynegocjowac jakies rozwiazanie kompromisowe. Niestety negocjacje moglismy podjac tylko z miejscowym szefem cla, ktory rozpoczynal prace dopiero rano. Reszte nocy przyszlo nam spedzic w przygranicznym meczecie (patrz post: Allahu akbar, czyli post o meczetach). Zasypiajac bylem w dobrym nastroju. Co prawda, mielismy juz przynajmniej dzien opoznienia wzgledem planu wyprawy, ale mialem nadzieje, ze urzednik ktoremu rano przyjdzie czesciowo decydowac nad naszym losem, okaze sie byc wyjatkowo oswiecony i ugodowy.

Szef iranskiego cla w Sero byl bardzo uprzejmym czlowiekiem, ale niestety strasznym formalista. Nasze negocjajce toczyly sie przez caly dzien z zaangazowaniem polskiej ambasady, ale cala sprawa zeszla na dalszy plan, gdy okazalo sie, ze nie jestesmy w stanie ruszyc auta.

W efekcie niecala dobe po wjezdzie do Iranu, z pomoca iranskich zolnierzy, z powrotem przepchnelismy Land Rovera na strone turecka. Takiego scenariusza nikt sie nie spodziewal.

(text by fl)





January 3, 2009

Do Iraku i z powrotem

Droga z Syrii do Iranu wiodła prostymi, jakby rysowanymi przy linijce, przecinającymi równiny szosami, by następnie wspiąć się krętym szlakiem na przepiękne góry Kurdystanu. Oprócz niesamowitych widowków i spadającej temperatury, nieodzowną częścią tego odcinka stały się wszechobecne posterunki tureckiej armii, które ze skrupulatnością, ale i z ciekawością notowały imiona naszych rodziców i inne ważne szczegóły, oraz z jeszcze większą ciekawością przeszukiwały naże bagaże, wśród których oprócz, plastikowych siatek Beli znajdowały sie takie okazy, jak płetwy, Monopol, czy fotele turystyczne. Niektóre przedmioty wydawały się rzeczywiście kuriozalne, zważywszy, że temperatura spadała do około -20 stopni, a wokół nic, tylko zaśnieżone szczyty górskie i tureckie czołgi.

Dodatkową atrakcją byl niewątpliwie fakt, że jechaliśmy wzdluż granicy z Irakiem, która białą kreską rysowała się na ekranie naszego GPS-u. Felipe i Bart smacznie chrapali na tylnym siedzeniu Land Rovera, a Bela od czasu do czasu przebudzał się, próbując przejąć kierownicę. Podczas jednej z takich pobudek, gdy dyskutowaliśmy o prawdopodobieństwie spotkania z Kurdyjskimi bojownikami, biała linia na GPS-ie najpierw zaczęła nerwowo zbliżać się do środka ekranu (oznaczającego realną pozycję naszego samochodu), by w końcu znaleźć się po lewej stronie, co niewątpliwie oznaczło iż formalnie byliśmy już na terenie Iraku. Ten interesujący incydent zbiegł się w czasie z momentem zawahania co do wyboru drogi na górskim rozjeździe, co tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że jednak jesteśmy już w tym bardzo popularnym w ostatnio w mediach kraju. Dodatkowo, od dłuższego czasu nie było również żadnych posterunków tureckiego wojska. Była noc, środek gór i siarczyste zimno, a cała droga pokryta była śniegiem. Od razu przypomniały mi się sceny z "Tylko dla orłów" i czekałem na moment, gdy w powietrze wyleci raca oświetlająca i zaczną się odgłosy strzałów. Nic takiego się nie stało, natomiast natrafiliśmy w pewnym momencie na wioskę ukrytą w górach, w której mnóstwo było transporterów oraz jedna żółta taksówka (?). Nie zatrzymując się, ani nie patrząc w bok, powoli przez nią przejechaliśmy, chodź nasze reflektory na dachu Land Rovera oraz łódzkie rejestracje zmieszały trochę pojedynczych mieszkańców, którzy mieli okazję stać właśnie przy drodze.

Powiem szczerze, że po wyjeździe z wioski, odetchneliśmy z Piotrkeime z ulgą, a po kilku kilometrach nawet psotna biała linia na naszym GPSie wróciła na poprawną, prawą strone ekranu. Taka to była nasza mała, 30-minutowa wyprawa zieloną granicą do Iraku...

(text by Pablo)





January 2, 2009

Kierunek: Iran

Kilka pierwszych dni na Bliskim Wschodzie uplynelo nam w milej atmosferze, ale 1 stycznia wieczorem wszyscy byli podekscytowani: przyszedl czas na wlasciwa czesc wyprawy. O wschodzie 2 stycznia planowalismy wyjechac do Iranu. Belagio, nasz glowny kierowca-terminator poszedl spac przed podroza, a my zabralismy sie za przepakowywanie i przygotowywanie auta do wyjazdu na wewnetrznym dziedzincu naszego hotelu. Okolo 4 rano wszystko bylo gotowe, a my udalismy sie z ostatnia wizyta do naszych znajomych sprzedajacych kebaby i sujuki na Rue Bliss w okolicach American University of Beirut. Nasz plan zakladal przejazd non-stop z Bejrutu do Esfahanu w czasie okolo 70 godzin. Jak sie pozniej okazalo, zycie mialo dla nas inny plan i zamiast 5 stycznia do dawnej stolicy szachow dotarlismy dopiero 14 stycznia.

(text by fl)


View Larger Map

Wywrotowy Rok?

Po odespaniu sylwestra w mrozne popludnie udalismy sie do zasypanej sniegiem miejsowosci Faraya i o zachodzie slonca wynajelismy trzy skutery sniezne, aby wrecz w bajecznej scenerii poszalec na okolicznych stokach. Jezdzilismy dwojkami, a glownym zadaniem pasazera bylo krzyczenie: Yalla Yalla!

W tych oto wysnionych warunkach balansujac z Pawciem w trakcie skretu na stromym stoku mielismy moment zawachania i tak zaliczylem moja pierwsza wywrotke skuterem snieznym. Po szybkim kozle w puchu Pawel wykonal akrobacje ala Indiana Jones z powrotem wskakujac na nasza maszyne i sytuacja zostala opanowana.

Poniewaz wszyscy wiemy, ze jaki 1 stycznia, taki caly rok, ta wywrotka kiepsko rokuje postepom w moim doktoracie i sukcesowi komercyjnemu kolejnych przedsiewziec Pawla, ale moze tylko szukamy wymowek. :)

(text by fl)

December 31, 2008

Demonstration Tourism

Nasza wyprawa na Bliski Wschod i do Iranu rozpoczela sie 27 wrzesnia. Dokladnie tego samego dnia Izrael rozpoczal operacje wojskowa przeciwko Hamasowi w Strefie Gazy. W ten sposob konflikt palenstynsko-zydowski, ktory tak czy siak bylby w tle naszego wyjazdu, stal sie jednym z jego glownych watkow.

Protestow anty-izrealskich moglismy sie spodziewac na calej dlugosci naszej trasy i takie napotkalismy zarowno w Damaszku jak i w Iranie (patrz post: Down with Isreal), ale w Libanie istnialy realne szanse, ze bedzie sie dzialo zdecydowanie wiecej. W tych okolicznosciach postanowilismy sledzic rozwoj sytuacji nie tylko na ekranie telewizora, ale rowniez w miare mozliwosci byc na miejscu wydarzen. W tym celu zaczelismy wnikliwie analizowac lokalna prase oraz szukac najlepszego zrodla informacji dotyczacego dzialan Hezbollahu.

W ciagu kilku minut pracy z wyszukiwarka trafilismy na oficjalna strone islamskiej partyzantki w Libanie (Islamic Resistance in Lebanon –Official Website). Ociekajacy krwia baner z napisem Gaza, zdjecia mudzahedinow z recznymi wyrzutniami rakiet oraz fotografie ajatollahow nie pozostawialy watpliwosci, ze trafilismy pod wlasciwy adres. Co wiecej, strona oferowala mozliwosc dopisania sie do listy mailingowej w celu otrzymywania najswiezszych informacji z roznych kategorii. Wsrod dostepnych do wyboru opcji mozna bylo znalezc: General Activities, Meetings, Statements, ale rowniez: Hostages, Martyrs, Resistance Operations czy Terrorism. Nie zmyslam, strona jest tutaj.

Nasze dzialania zabraly nas w kilka miejsc. Najpierw udalismy sie pod ambasade egispka, uznajac to miejsce za najbardziej prawdopodobny punkt zapalny (Egipt zamknal przejscie graniczne z Gaza utrudniajac dostarczanie pomocy humanitarnej do strefy konfliktu). Ewidentnie dobrze ocenilismy sytuacje, gdyz cala okolica ambasady egispskiej byla otoczona drutami kolczastymi i pilnowana przez wojsko, ale duzych demonstracji nie bylo.

Nastepnie odwiedzilismy dzielnice Bejrutu kontrolowane przez Hezbollah. Obejrzelismy zbombardowane w 2006 roku przez lotnictwo izraelskie budynki, ale od czasu ogromnej demonstracji sprzed dwoch dni tutaj tez nic sie nie dzialo. Co ciekawe, w tych miejscach nie wolno robic zdjec, gdyz czlonkowie Hezbollahu komunikuja sie ze soba za pomoca sekretnych, ale publicznie wywieszanych znakow.

Wreszcie, na koniec dnia udalo nam sie namierzyc maly protest organizacji lewackich. Grupa okolo 50 osob, glownie studentow, rozbila male miasteczko pod budynkiem, gdzie znajdowalo sie lokalne biuro ONZu. Oczywiscie, planowali tam zostac do konca izraelskiej interwencji w Strefie Gazy. My ogrzalismy sie troche przy rozpalonym ognisku i postanowilismy wrocic do hotelu, trzeba bylo ulozyc plan na wieczor. :)

(text by fl)







Enter Messieur President

Ten wpis, to mala lekcja o biurokracji i sluzbach celnych.



Do powyzszego nagrania mozna dodac niewiele. Messieur President przedluzyl waznosc dokumentu, bedacego tymczasowym dowodem rejestracyjnym naszego auta w Libanie, dodajac odreczna adnotacje. Oczywiscie, w znaczenie adnotacji musielismy uwierzyc na slowo, gdyz jak caly dokument byla wykonana w alfabecie arabskim (czyli dla nas sprowadzala sie do smiesznych robaczkow).

Trzy dni pozniej przekraczajac granice Syryjsko-Libanska, odczuwalem duza satysfakcje obserwujac celnikow pokazujacych sobie nawzajem nasze przedluzane i przedluzane dokumenty. Wszyscy powtarzali jednym tchem safir Mehir, safir Mehir. Oczywiscie, safir Mehir to tytul i nazwisko Messieur President (slowo safir bylo juz nam znane, poniewaz w arabskim oznacza ambasadora, ale ewidentnie ten tytul przysluguje rowniez innym grubym ryba). Jak to czesto bywa, liczyl sie tylko podpis. Chlopcy nam zasalutowali i wyjechalismy do Syrii.

Z calego zajscia wnioski sa dwa. Po pierwsze, biurokracja rzadzi przypadek. Po drugie, miejcie pelne kieszenie dla arabskich (i nie tylko) celnikow.

P.S. Do Messieur President w podziekowaniu mamy zamiar wyslac album o Polsce, oczywiscie po francusku.

(text by fl)

December 30, 2008

Karambol i...przytarty zderzak

Nie ma co sie rozpisywac, gdyz mamy nagrana relacje chlopakow zaraz po powrocie do Bejrutu, dodam tylko, ze sytuacja miala miejsce na drodze z kurortu narciarskiego Faraya:

Sorry, dzwiek zostal tymczasowo zdjety do edycji.

December 29, 2008

Backgamon z celnikami



Po calym zajsciu, okazalo sie, ze w Libanie istnieje prawo, majace na celu ograniczenie naplywu „tancerek brzucha” do kraju, zakazujace wjazdu samotnym kobietom z Europy Wschodniej w wieku od 20 do 35 lat. Oczywiscie, zastosowanie powyzszego przepisu do Manki, studentki uniwersytetu Genewskiego, podrozujacej pod opieka brata bylo absurdalne. Niestety, dodatkowo Marysia poslugiwala sie paszportem tymczasowym, ktory formalnie jest wazny na wszystkie kraje swiata, ale na przedniej okladce ma duzy, wzbudzajacy podejrzenia napis: „Temporary Passport”. Jakas kombinacja powyzszych czynnikow wystarczyla, aby wzbudzic czujnosc libanskich celnikow.

Od poczatku do konca calej sprawy bylismy pewni ostatecznego sukcesu, traktujac cale zdarzenie jako kolejne nieprzyjemne uniedogodnienie. Niestety, backgamon z celnikami, a dokladnie z Urzedem Bezpieczenstwa w Bejrucie trwal bite dwa dni. Ostatecznie Marysia wjechala do Libanu 31 grudnia, wiec na sylwestra bylismy w komplecie.

(text by fl)