Showing posts with label dzwiek. Show all posts
Showing posts with label dzwiek. Show all posts

January 16, 2009

Zatoka Perska jak Pucka

Po dniach spedzonych w 20-stopniowych mrozach i sniegu przyszedl czas na plaze. Jednak jakbysmy nie wymarzli dostatecznie wczesniej, ostatni odcinek podrozy nad Zatoke Perska przyszlo nam spedzic w autobusie z niedzialajacym ogrzewaniem. Nocna, blisko 10-godzinna podroz z Esfahanu do Bander Abbas w temperaturze pewnie okolo 2-3 stopni spedzilem ubrany we wszystkie polary, kurtke oraz czapke –nie wiem jakim cudem zasnalem. Niewazne, wreszcie bylismy nad Zatoka Perska.

Ograniczeni czasem oraz szukajac dobrego miejsca do nurkowania, zdecydowalismy sie pojechac na wyspe Qeshm. Po czesci swiadomie zrezygnowalismy z odwiedzenia slynniejszych kurortow iranskich, po czesci nie mielismy wyboru. Wyspa Qeshm okazala sie oaza idealnego, niczym niezmaconego spokoju. Pomimo znacznej liczby turystow, glownie wieloosobowych rodzin, za sprawa restrykcji dotyczacych zachowan w miejscach publicznych oraz blizej nam nie znanych zawilosci kultury perskiej mozna bylo odniesc wrazenie, ze jest sie samemu na wyspie. Na przyklad, Iranczycy w wiekszosci spedzali caly dzien na pikniku w znacznej odleglosci od morza, pozostawiajac cala plaze nam, jedynym turystom z zachodu. Podsumowujac, wyspa Qeshm byla idealnym miejscem do medytacji badz drobiazgowego przemyslenia wlasnego zycia.

Oczywiscie, dzien spokoju szybko zapelnilismy zajeciami, a dokladnie wykonalismy dwa nurkowania w Zatoce Perskiej. Pierwszy raz, dla samego doswiadczenia, zeszlismy pod wode w czerwonej lawicy (red tide). Szybko stalo sie jasne, dlaczego w takich warunkach sie nie nurkuje. Widocznosc momentami byla gorsza niz w zatoce Puckiej i nie sposob bylo odczytac wskazan wlasnego glebokosciomierza. Mozna powiedziec, ze w srodku dnia zaliczylismy nocne nurkowanie. Drugi raz, juz na dluzej, zanurkowalismy na rafie koralowej. Przejrzystosc wody oraz bogactwo zycia podwodnego nie zachwycalo (patrz wideo), ale zanurkowalismy rowniez po to aby postawic kropke nad i w naszej iranskiej podrozy. Zjechalismy Iran z polnocy na poludnie i ze wschodu na zachod. Jezdzilismy na nartach na wysokosci 3500 m. n.p.m. oraz zanurkowalismy na glebokosc okolo 25 metrow.

(text by fl)









Allahu Akbrar, czyli post z meczetami

W trakcie kilku tygodni na Bliskim Wschodzie wizyte w kazdym nowym miejscu zaczynalismy od przechadzki po lokalnym bazarze i spacerze po dziedzincu glownego meczetu.

Oczywiscie, meczety w odroznieniu od kosciolow sa miejscami pelnymi zycia spolecznego. W srodku dnia do meczetu mozna przyjsc aby, z dala od ulicznego zgielku, spokojnie zjesc maly posilek badz tez uciac sobie drzemke w cieniu dawanym przez kruzganki dziedzinca.

Poczatkowo przytloczeni ich wielkoscia i bogata ornamentalistyka do meczetow wchodzilismy ostroznie, bacznie obserwujac miny wszystkich dookola, niepewni co nam wolno, a czego nie powinnismy robic.

Zabawnym zrzadzeniem losu, tuz po chwili, gdy po raz pierwszy przekroczylismy granice Republiki Islamskiej, naszym glownym schronieniem stal sie... meczet. Na terminalu granicznym w Esendere-Sero pojawilismy sie pozno w nocy i, z racji na niepelny komplet dokumentow, zmuszeni bylismy poczekac na szefa miejscowego dzialu celnego, ktory rozpoczynal prace dopiero nastepnego ranka. Na zewnatrz panowal silny mroz, temperatura spadla do okolo minus 20 stopni, wiec na sama mysl o drzemce w aucie czlowieka przeszywaly dreszcze. Na szczescie, w tym momencie, po uprzejmej prosbie abysmy zachowywali sie z szacunkiem, zaproponowano nam nocleg w przygranicznym meczecie. Byl to niewielki pokoj, caly wylozony wykladzina z wzorami wskazujacymi modlacym sie kierunek Mekki, ale posiadal dokladnie cztery grzejniki, po jednym dla kazdego z nas. Ja spalem gleboko do samego rana.

Posumowujac, z czasem do meczetow zaczelismy wchodzic jak do siebie do domu, tylko mechanicznie zdejmujac buty i upewniajac sie, czy aby na pewno nie przechodzimy przez wejscie przeznaczone wylacznie dla kobiet. Acha, no i na dobre wzbogacilismy slownictwo o wyrazy takie jak: minaret, mihrab czy iwan.

(text by fl)











Down with Israel!

W godzinach przedpoludniowych spacerujac w okolicach cytadeli Karima Khana w Shiraz, napotkalismy na gestniejacy tlum. Byl to drugi tydzien atakow izraelskich na cele Hamasu w Gazie i natychmiast stalo sie jasne, ze za chwile rozpocznie sie demonstracja potepiajaca Izrael, jakich w tych dniach bylo mnostwo w swiecie arabskim i nie tylko.

Jak przystalo na rezim od 30 lat zaciekle zwalczajacy Izrael, cala demonstracja byla swietnie zoorganizowana. Byc moze w krotkich urywkach filmowych, jakie z takich wydarzen trafiaja do widzow na calym swiecie, demonstracja sprawiala wrazenie spontanicznego zrywu. Nic bardziej mylnego. W rzeczywistosci, wszystko bylo skrupulatnie przygotowane i nastepnie odegrane jak doskonale znana wszystkim sztuka.

Na wiecu pojawilo sie okolo 200 osob, a w tlumie latwo mozna bylo rozroznic poszczegolne grupy. W jednym miejscu staly kobiety ubrane w restrykcyjne czadory. Wysoki poziom zoorganizowania tej grupy, ktorego dowodem byla duza liczba solidnych transparentow oraz pokazny zasob ulotek do rozdania, sugerowal, ze panie reprezentowaly jakas konserwatywna organizacje kobiet. Po przeciwnej stronie byla grupa biednie ubranych, brodatych mezczyzn w srednim wieku. Kazdy z nich, wypisz wymaluj, przypominal stereotyp czlonka radykalnej organizacji islamskiej. Wreszcie pod prowizoryczna scena byla grupa kilkunastoletnich dziewczynek, chyba przed chwila przyprowadzonych z jakiejs szkoly muzulmanskiej.

Wiec rozpoczal sie, wedle naszych domyslow, od odczytania klamliwych tekstow z zachodniej prasy. Bylo to dla nas oczywiste, gdyz wsrod potoku slow w farsi, raz na jakis czas pojawiala sie nazwa klamliwego zrodla, na przyklad: The New York Times, albo Chicago Tribune etc. Nastepnie przyszla pora na dluzsza tyrade w farsi, przypuszczalnie glowne, ogniste przemowienie. Oczywiscie, slowa mowcy zostaly przyjete przez tlum z dokladnie kontrolowanym entuzjazmem. Wreszcie, na sygnal zaczelo sie skandownie kilku sloganow, przypuszczalnie tlum krzyczal slynne: Smierc Izrealowi i inne pokrewne hasla. Punktem kulminacyjnym demonstracji bylo spalenie amerykanskiej i izraelskiej flagi. Po dokladnym nakreceniu tego incydentu przez obecne kamery demonstracja sie zakonczyla, a tlum rozproszyl w oka mgnieniu. Wszystko trwalo moze 40 minut, ale jakby ktos pytal, czy byly demonstracje anty-izraelskie w Shiraz, to byly, pewnie jak w kazdym innym iranskim miescie tego dnia.

(text by fl)











January 9, 2009

Esencja szyickiej religijnosci

Jednym z najwazniejszych swiat religijnych w kalendarzu szyickim jest Ashura, dzien upamnietniajacy meczenska smierc Husseina w bitwie pod Karbala. Z racji na wyjatkowy przebieg tych uroczystoci, kiedy to wierni maszerujac w pochodach zalobnych biczuja sie do krwi, zdjecia z tego wydarzenia czesto pojawiaja sie w swiatowych mediach. W Iranie, dzien ten jest swietem narodowym, wolnym od pracy, a wedlug wielu osob obchody Ashury swietnie wpisuja sie w mentalnosci i kulture perska.

Niestety za sprawa problemow z samochodem dzien Ashury, zamiast w Iranie, spedzilismy na bezdrozach tureckiego Kurdystanu. Kiedy wreszcie dotarlismy do Republiki Islamskiej przekonani, iz wszystkie ciekawe obchody religijne nas ominely, przypadkiem na bazarze teheranskim natrafilismy na marsze zalobne upamietniajace smierc Husseina. Jak sie pozniej okazalo, dzien Ashury jest jedynie kulminacja calego miesiaca wydarzen religijnych zwiazanych z bitwa pod Karbala.

Przez glowny pasaz na bazarze Teheranskim przechodzily kolejno grupy wiernych, prawdopodobnie zwiazane z roznymi meczetami, powtarzajac ten sam rytual. Na poczatku, osoba przewodzaca uroczystosci zawodzacym glosem opowiadala meczenska historie Husseina. Mowca regularnie przerywal, aby tlum mogl dac glosny wyraz swojemu zalowi. Czasami, w dramatycznych momentach historii, sam zanosil sie placzem. W ten oto sposob, uwaznie wsluchujac sie w historie meczenstwa i szlochajac na przemian tlum stopniowo wchodzil w trans. Na tym etapie, wszyscy mieli skupione, przepelnione smutkiem twarze, a wiekszosc osob lzy w oczach.
W pewnym momencie, jak gdyby przelala sie ostatnia kropla goryczy, w rytm okrzykow upamietniajacych smierc Husseina zgodnie z dokladnie wszystkim znanym ukladem tlum zaczynal bic sie w piersi i powoli przesuwac na przod. Po pietnastu minutach w tym samym miejscu pojawiala sie kolejna grupa zaczynajaca rytual od poczatku.

Calosci towarzyszyla specjalna, swiateczna atmosfera. Wszystkie sklepiki i stragany byly zamkniete, ale przy pasazu mozna bylo sie zaopatrzyc w filizanke herbaty, badz jakas mala przekaske. W okolicach glownego meczetu rozdawano jedzenie. Byly ziemniani, koresh z ryzem, a nawet banany. Dobrze sie zlozylo, gdyz nic nie jedlismy przez caly dzien, chociaz obserwujac uroczystosci nikt nie smial narzekac na glod.

(text by fl)






























January 8, 2009

Wszystkie drogi prowadza do Teheranu

Czas w Kurdystanie odgrywa role drugoplanowa, ale po wydostaniu sie ze wschodniej Turcji chcielismy nadrobic chociaz czesc strat wzgledem naszego oryginalnego planu wyprawy, ktory i tak byl juz kompletna abstrakcja. Niestety bilety lotnicze relacji Orumiyeh - Teheran, po 35 dolarow za sztuke, rozeszly sie jak cieple buleczki i pozostal nam transport ladowy. Sluchajac naganiaczy na dworcu autobusowym w Orumieh, mozna bylo odniesc wrazenie, ze wszystkie drogi prowadza do Teheranu.



Jeszcze w trakcie pertraktacji z obsluga naziemna lotniska, Bela zapoznal Amira, liberalnego (jak chyba każdy student) studenta architektury, ktory wprowadzil nas w szczegoly tej drugiej, "ciemnej" (jasnej) strony Iranu. Juz podczas wspolnego posilku z nim i jego ojcem ujawnil sie ich prawdziwy stosunek do rezimu. Ojciec opowiadal z blyskiem w oku o swojej winnicy (w kraju, gdzie za posiadanie alkoholu grozi wiezienie i grzywny), a Amir na pytanie Bartka czy na wszystkich banknotach znajduje sie podobizna Khomeiniego odpowiedzial, ze skoro udalo mu sie w 10 lat zrujnowac caly kraj, to chyba na to zasluzyl.

W trakcie podrozy doszly tez historie, o paleniu trawy, przekupywaniu policji i zaciąganiu Iranek do lozka, co pozwolilo nam juz w ciagu pierwszych godzin pobytu wykrystalizowac swoje poglady co do realnego modus operandi calego narodu.

Nie tylko spotkalismy ciekawych ludzi, ale takze posmakowalismy chyba najlepszych kebabow w calej podrozy sowicie zakrapianych Ajranem, lokalna odmiana kefiru. Na zdjeciu Papa w kaszkiecie i Amir-podrywacz.

(text by Pablo & fl)

January 7, 2009

Cud, ktory nie nastapil

Po kilku godzinach spedzonych w kolejnym warsztacie samochodowym (tym razem w Van) uwiecznilismy z Pawciem ponizsze nagranie:
























Niestety po ponownym zamontowaniu pompy paliwowej w aucie, stalo sie jasne, ze konieczna jest jej wymiana. W ten oto sposob nasz plan oszczedzania na paliwie okazal sie wyjatkowo kosztowny. Chcielismy przejechac Turcje i Syrie na najtanszej w regionie ropie libanskiej (oszczednosci w granicy 500 PLN). Niestety tankujac rope bez dodatkow, ktora nie nadaje sie na duze mrozy, doprowadzilismy do zamarzniecia i uszkodzenia auta. Laczny koszt wszystki napraw -szkoda gadac.

(text by fl)

January 6, 2009

Zagubieni w Kurdystanie

Yuksekova- miasto, wies, oaza, baza - trudno opisac status tego dziwnego miejsca, ktore tylko i wylacznie dzieki czystemu przypadkowi stalo sie naszym schronieniem w czasie ostatniej podrozy.

U podnoza bezkresnych gor, otoczona pustka, chwilowo wypelniona sniegiem i tureckimi oddzialami w amerykanskich mundurach, znajduje sie przerosnieta wioska gdzie, co jakis czas brakuje pradu. Blokowiska, mieszaja sie z wiejskimi domkami, a sklepy z przypadkowymi stoiskami.

Tu Vodaphone, tam ognisko palone przez wlascicieli warzywniaka, wszystko jakies takie niestale. Ludzie tez pograzeni w zadumie, a moze marazmie, powtarzaja codziennosc, odnajdujac sie w tym balaganie. Spedzilismy tam bite 3 dni i 3 noce, lokujac sie w Hotelu 2000 przy glownej ulicy handlowej miasta.

Co wieczor raczylismy sie Efezem, w rozowym barze, gdzie tych samych 8 gosci sluchalo przepieknych, przepelnionych samotnoscia i nostalgia piosenek wykonywanych przez lokalnego barda (nagranie ponizej).



Cale dnie u mechanika na 20-stopniowym mrozie nauczyly nas co nieco o ukladzie paliwowym Land Rovera, a wizyty w barze kilku slow po kurdyjsku.

Przygoda jak kazda inna zaczela sie i skonczyla w przypadkowy sposob - rozpoczela o 2 w nocy na iranskiej granicy, skonczyla o 2 w nocy 4 dni pozniej pijac whiskey na lawecie (patrz post: whiskey na lawecie). Jednak pamiec pozostanie, przynajmniej po 4 dniach nauczylismy sie poprawnej pisowni tego fatamorganicznego miejsca.

(text by Pablo)











January 4, 2009

Libanski diesel w temperaturze -20C

Po domniemanej wizycie w Iraku (patrz post: do Iraku i z powrotem) i niemal 15-tu wojskowych check-pointach wreszcie okolo pierwszej w nocy dotarlismy (po raz pierwszy) na przejscie turecko-iranskie w Esendere-Sero. Kiedy opatulony we wszystkie polary i spiwor dochodzilem do siebie, rozmyslajac nad tym, jak jest niesamowicie zimno na dworze, Belagio i Lubs biegali w nieustannie padajacym sniegu po opustoszalym przejsciu, budzac kolejne grupy celnikow. Gdy chlopcy wreszcie wrocili okazalo sie, ze strone turecka mamy juz z glowy. Najzwyczajniej w swiecie, celnikom (podobnie jak mnie) nie chcialo sie wystawiac nosa na zewnatrz w taka noc i odprawili nas nawet nie ogladajac auta, ani polowy pasazerow.

Jako wlasciciel auta musialem jednoosobowo wjechac do Iranu, podczas gdy chlopcy zostali skierowani na przejscie dla pieszych. Podjechalem pod wielka brame z napisem witajacym w Republice Islamskiej Iranu i nie gaszac swiatel, spokojnie czekalem. Snieg caly czas padal, a po drugiej stronie biegal wielki pies podobny do rasy Husky. Wreszcie po kilkunastu minutach z przewieszonym przez ramie karabinem pojawil sie skrzetnie opatulony zolnierz i otworzyl brame. No to wjechalismy -pomyslalem, ale oczywiscie ucieszylem sie zbyt wczesnie.

Doslownie kilka minut pozniej padlo slowo tabu: „carnetto de pasage” –byl to dokument gwarantujacy, iz nie sprzedamy, ani nie zostawimy auta w Iranie. Nie wdajac sie w szczegoly, powiem tylko, ze nie moglismy go na ten wyjazd zalatwic i mieslismy nadzieje, ze uda nam sie na granicy wynegocjowac jakies rozwiazanie kompromisowe. Niestety negocjacje moglismy podjac tylko z miejscowym szefem cla, ktory rozpoczynal prace dopiero rano. Reszte nocy przyszlo nam spedzic w przygranicznym meczecie (patrz post: Allahu akbar, czyli post o meczetach). Zasypiajac bylem w dobrym nastroju. Co prawda, mielismy juz przynajmniej dzien opoznienia wzgledem planu wyprawy, ale mialem nadzieje, ze urzednik ktoremu rano przyjdzie czesciowo decydowac nad naszym losem, okaze sie byc wyjatkowo oswiecony i ugodowy.

Szef iranskiego cla w Sero byl bardzo uprzejmym czlowiekiem, ale niestety strasznym formalista. Nasze negocjajce toczyly sie przez caly dzien z zaangazowaniem polskiej ambasady, ale cala sprawa zeszla na dalszy plan, gdy okazalo sie, ze nie jestesmy w stanie ruszyc auta.

W efekcie niecala dobe po wjezdzie do Iranu, z pomoca iranskich zolnierzy, z powrotem przepchnelismy Land Rovera na strone turecka. Takiego scenariusza nikt sie nie spodziewal.

(text by fl)





January 3, 2009

Do Iraku i z powrotem

Droga z Syrii do Iranu wiodła prostymi, jakby rysowanymi przy linijce, przecinającymi równiny szosami, by następnie wspiąć się krętym szlakiem na przepiękne góry Kurdystanu. Oprócz niesamowitych widowków i spadającej temperatury, nieodzowną częścią tego odcinka stały się wszechobecne posterunki tureckiej armii, które ze skrupulatnością, ale i z ciekawością notowały imiona naszych rodziców i inne ważne szczegóły, oraz z jeszcze większą ciekawością przeszukiwały naże bagaże, wśród których oprócz, plastikowych siatek Beli znajdowały sie takie okazy, jak płetwy, Monopol, czy fotele turystyczne. Niektóre przedmioty wydawały się rzeczywiście kuriozalne, zważywszy, że temperatura spadała do około -20 stopni, a wokół nic, tylko zaśnieżone szczyty górskie i tureckie czołgi.

Dodatkową atrakcją byl niewątpliwie fakt, że jechaliśmy wzdluż granicy z Irakiem, która białą kreską rysowała się na ekranie naszego GPS-u. Felipe i Bart smacznie chrapali na tylnym siedzeniu Land Rovera, a Bela od czasu do czasu przebudzał się, próbując przejąć kierownicę. Podczas jednej z takich pobudek, gdy dyskutowaliśmy o prawdopodobieństwie spotkania z Kurdyjskimi bojownikami, biała linia na GPS-ie najpierw zaczęła nerwowo zbliżać się do środka ekranu (oznaczającego realną pozycję naszego samochodu), by w końcu znaleźć się po lewej stronie, co niewątpliwie oznaczło iż formalnie byliśmy już na terenie Iraku. Ten interesujący incydent zbiegł się w czasie z momentem zawahania co do wyboru drogi na górskim rozjeździe, co tylko utwierdziło nas w przekonaniu, że jednak jesteśmy już w tym bardzo popularnym w ostatnio w mediach kraju. Dodatkowo, od dłuższego czasu nie było również żadnych posterunków tureckiego wojska. Była noc, środek gór i siarczyste zimno, a cała droga pokryta była śniegiem. Od razu przypomniały mi się sceny z "Tylko dla orłów" i czekałem na moment, gdy w powietrze wyleci raca oświetlająca i zaczną się odgłosy strzałów. Nic takiego się nie stało, natomiast natrafiliśmy w pewnym momencie na wioskę ukrytą w górach, w której mnóstwo było transporterów oraz jedna żółta taksówka (?). Nie zatrzymując się, ani nie patrząc w bok, powoli przez nią przejechaliśmy, chodź nasze reflektory na dachu Land Rovera oraz łódzkie rejestracje zmieszały trochę pojedynczych mieszkańców, którzy mieli okazję stać właśnie przy drodze.

Powiem szczerze, że po wyjeździe z wioski, odetchneliśmy z Piotrkeime z ulgą, a po kilku kilometrach nawet psotna biała linia na naszym GPSie wróciła na poprawną, prawą strone ekranu. Taka to była nasza mała, 30-minutowa wyprawa zieloną granicą do Iraku...

(text by Pablo)





December 31, 2008

Sylwester -Nic nie leci z poludnia?

Polnoc w sylwestra 2008 roku zastala nas na dachu hotelu El Sheikh mieszczacego sie w uniwersyteckiej dzielnicy Bejrutu, Hamrze. Zimnych ogni i fajerwerkow szukalismy patrzac glownie na polnoc, co jakis czas zerkajac czy przypadkiem nic nie leci od strony Izraela (z poludnia). Pozniej, kiedy szykowalismy sie do wyjscia, przyszla pora na gry alkoholowe, ponizej nagranie z rozgrywki w Byka (wersja miedzynarodowa).

(text by fl)



Magia swiat

Muzyka windowa jest synonimem monotonii i nudy, ale poniewaz zycie jest pelne niespodzianek w pewnej Bejruckiej windzie nie moglismy sie oprzec pokusie, aby jej nie nagrac. Calkowicie pochlonieci spontanicznie podjeta decyzja zostalismy nakryci na goracym uczynku przez dosiadajacych sie pasazerow, ktorzy musieli wziac nas za niezlych wariatow. W kazdym badz razie wspolnie z Pawciem zdobylismy ponizsze nagranie.

(text by fl)



Demonstration Tourism

Nasza wyprawa na Bliski Wschod i do Iranu rozpoczela sie 27 wrzesnia. Dokladnie tego samego dnia Izrael rozpoczal operacje wojskowa przeciwko Hamasowi w Strefie Gazy. W ten sposob konflikt palenstynsko-zydowski, ktory tak czy siak bylby w tle naszego wyjazdu, stal sie jednym z jego glownych watkow.

Protestow anty-izrealskich moglismy sie spodziewac na calej dlugosci naszej trasy i takie napotkalismy zarowno w Damaszku jak i w Iranie (patrz post: Down with Isreal), ale w Libanie istnialy realne szanse, ze bedzie sie dzialo zdecydowanie wiecej. W tych okolicznosciach postanowilismy sledzic rozwoj sytuacji nie tylko na ekranie telewizora, ale rowniez w miare mozliwosci byc na miejscu wydarzen. W tym celu zaczelismy wnikliwie analizowac lokalna prase oraz szukac najlepszego zrodla informacji dotyczacego dzialan Hezbollahu.

W ciagu kilku minut pracy z wyszukiwarka trafilismy na oficjalna strone islamskiej partyzantki w Libanie (Islamic Resistance in Lebanon –Official Website). Ociekajacy krwia baner z napisem Gaza, zdjecia mudzahedinow z recznymi wyrzutniami rakiet oraz fotografie ajatollahow nie pozostawialy watpliwosci, ze trafilismy pod wlasciwy adres. Co wiecej, strona oferowala mozliwosc dopisania sie do listy mailingowej w celu otrzymywania najswiezszych informacji z roznych kategorii. Wsrod dostepnych do wyboru opcji mozna bylo znalezc: General Activities, Meetings, Statements, ale rowniez: Hostages, Martyrs, Resistance Operations czy Terrorism. Nie zmyslam, strona jest tutaj.

Nasze dzialania zabraly nas w kilka miejsc. Najpierw udalismy sie pod ambasade egispka, uznajac to miejsce za najbardziej prawdopodobny punkt zapalny (Egipt zamknal przejscie graniczne z Gaza utrudniajac dostarczanie pomocy humanitarnej do strefy konfliktu). Ewidentnie dobrze ocenilismy sytuacje, gdyz cala okolica ambasady egispskiej byla otoczona drutami kolczastymi i pilnowana przez wojsko, ale duzych demonstracji nie bylo.

Nastepnie odwiedzilismy dzielnice Bejrutu kontrolowane przez Hezbollah. Obejrzelismy zbombardowane w 2006 roku przez lotnictwo izraelskie budynki, ale od czasu ogromnej demonstracji sprzed dwoch dni tutaj tez nic sie nie dzialo. Co ciekawe, w tych miejscach nie wolno robic zdjec, gdyz czlonkowie Hezbollahu komunikuja sie ze soba za pomoca sekretnych, ale publicznie wywieszanych znakow.

Wreszcie, na koniec dnia udalo nam sie namierzyc maly protest organizacji lewackich. Grupa okolo 50 osob, glownie studentow, rozbila male miasteczko pod budynkiem, gdzie znajdowalo sie lokalne biuro ONZu. Oczywiscie, planowali tam zostac do konca izraelskiej interwencji w Strefie Gazy. My ogrzalismy sie troche przy rozpalonym ognisku i postanowilismy wrocic do hotelu, trzeba bylo ulozyc plan na wieczor. :)

(text by fl)







Enter Messieur President

Ten wpis, to mala lekcja o biurokracji i sluzbach celnych.



Do powyzszego nagrania mozna dodac niewiele. Messieur President przedluzyl waznosc dokumentu, bedacego tymczasowym dowodem rejestracyjnym naszego auta w Libanie, dodajac odreczna adnotacje. Oczywiscie, w znaczenie adnotacji musielismy uwierzyc na slowo, gdyz jak caly dokument byla wykonana w alfabecie arabskim (czyli dla nas sprowadzala sie do smiesznych robaczkow).

Trzy dni pozniej przekraczajac granice Syryjsko-Libanska, odczuwalem duza satysfakcje obserwujac celnikow pokazujacych sobie nawzajem nasze przedluzane i przedluzane dokumenty. Wszyscy powtarzali jednym tchem safir Mehir, safir Mehir. Oczywiscie, safir Mehir to tytul i nazwisko Messieur President (slowo safir bylo juz nam znane, poniewaz w arabskim oznacza ambasadora, ale ewidentnie ten tytul przysluguje rowniez innym grubym ryba). Jak to czesto bywa, liczyl sie tylko podpis. Chlopcy nam zasalutowali i wyjechalismy do Syrii.

Z calego zajscia wnioski sa dwa. Po pierwsze, biurokracja rzadzi przypadek. Po drugie, miejcie pelne kieszenie dla arabskich (i nie tylko) celnikow.

P.S. Do Messieur President w podziekowaniu mamy zamiar wyslac album o Polsce, oczywiscie po francusku.

(text by fl)

December 30, 2008

Karambol i...przytarty zderzak

Nie ma co sie rozpisywac, gdyz mamy nagrana relacje chlopakow zaraz po powrocie do Bejrutu, dodam tylko, ze sytuacja miala miejsce na drodze z kurortu narciarskiego Faraya:

Sorry, dzwiek zostal tymczasowo zdjety do edycji.

December 29, 2008

Oblicza Bejrutu

Bejrut zajmuje specjalne miejsce w sercu kazdego Libanczyka i na pewno ma wyjatkowy statut w swiecie arabskim. Cokolwiek by o nim nie napisac, bedzie to niepelny obraz, ale zacznijmy od poczatku.

Bejrut jest miejscem gdzie na codzien mieszaja sie rozne kultury, przede wszystkim europejsko-chrzescijanska z arabsko-muzulmanska (chociaz to duze uproszczenie), a na jego obecny ksztalt ogromny wplyw miala trudna wspolczesna historia (czytaj 15 lat wojny domowej).

Dzisiaj stolica Libanu to inspirujace kosmopolityzmem miasto dwoch swiatow, ktore nieustannie nawzajem sie przenikaja i lacza tworzac kolejne, bardzo rozne, a czesto wrecz surrealistyczne oblicza Bejrutu. Biednemu turyscie, ktory w tym wszystkim probuje sie polapac, caly czas brakuje wiedzy z zakresu jakiejs kultury, albo historii, aby to wszystko zrozumiec.

W Bejrucie zatem mamy dzielnice miejscami przypominajace Bruksele, albo inne poukladane europejskie miasto, pelne kawiarni, antykwariatow oraz studentow uczacych sie na najbardziej renomowanych uczelniach w swiecie arabskim. Po drugiej stronie centrum mamy konserwatywne, biedne dzielnice palestynskich uchodzcow, gdzie latwo znalezc portrety wszystkich przywodcow Hezbollahu, albo budynki zniszczone w trakcie ostatnich izraelskich bombardowan. Z kolei w centrum miasta dominuja swiezo odbudowane biurowce z aluminum i szkla, ale tu i owdzie stoi jeszcze kikut jakiegos budynku, ktorego chyba nie oplaca sie remontowac, ani rozbierac, wiec stoi. Do tego wszystkiego, mamy glowny deptak, ktory zostal odbudowany w stylu kolonialnym i wyglada jakby zostal przeniesiony z Disney-landu.

Na glownym placu miasta (Place des Martys) w grudniu stala duza choinka, wlasciwie dokladnie naprzeciwko meczetu Mohammad Al Amin, zaraz za ktorym znajudje sie katedra Sw. Grzegorza –takie rzeczy tylko w Bejrucie, ale to nie wszystko. Chyba najlepszy widok na powyzszy meczet rozciaga sie z ekskluzywnego night-clubu, ktory znajduje sie na dachu pobliskiego budynku (mowa o White). Co noc pod klub podjezdzaja biale Porsche, Hummery i Mercedesy, a dudniaca z glosnikow muzyka slyszalna jest w calej okolicy, nie wylaczajac meczetu. W tym miejscu trzeba dodac, ze najlepsze imprezy w swiecie arabskim sa wlasnie w Bejrucie. To wie kazdy, kto chociaz przez chwile ogladal arabskie MTV. Mnie osobiscie Bejrut na zawsze bedzie sie kojarzyl z utworem „Infinity” (Guru Josh Project)-piosenka ponizej.

P.S. Nasz ranking klubow nocnych w Bejrucie jest nastepujacy: 1. Sky Bar; 2. White; 3. Rivera; 4. Zbiorczo okolica Gemmayzeh; 5. B18

(text by fl)







Backgamon z celnikami



Po calym zajsciu, okazalo sie, ze w Libanie istnieje prawo, majace na celu ograniczenie naplywu „tancerek brzucha” do kraju, zakazujace wjazdu samotnym kobietom z Europy Wschodniej w wieku od 20 do 35 lat. Oczywiscie, zastosowanie powyzszego przepisu do Manki, studentki uniwersytetu Genewskiego, podrozujacej pod opieka brata bylo absurdalne. Niestety, dodatkowo Marysia poslugiwala sie paszportem tymczasowym, ktory formalnie jest wazny na wszystkie kraje swiata, ale na przedniej okladce ma duzy, wzbudzajacy podejrzenia napis: „Temporary Passport”. Jakas kombinacja powyzszych czynnikow wystarczyla, aby wzbudzic czujnosc libanskich celnikow.

Od poczatku do konca calej sprawy bylismy pewni ostatecznego sukcesu, traktujac cale zdarzenie jako kolejne nieprzyjemne uniedogodnienie. Niestety, backgamon z celnikami, a dokladnie z Urzedem Bezpieczenstwa w Bejrucie trwal bite dwa dni. Ostatecznie Marysia wjechala do Libanu 31 grudnia, wiec na sylwestra bylismy w komplecie.

(text by fl)

December 28, 2008

Damaszek - 5000 lat i ani dnia przerwy

Pierwszego wieczoru w Damaszku, po dlugiej podrozy z Europy, postanowilismy udac sie do chrzescijanskiej dzielnicy na starym miescie. Kiedy w bladym swietle nielicznych latarni bladzilismy w labiryncie malych uliczek szukajac jakiegos baru, mozna bylo odniesc wrazenie, ze cofnelismy sie w czasie. Damaszek jest jednym z najdluzej ciagle zamieszkanych miejsc na swiecie, a jego stare miasto chyba w wiekszosci nie zmienilo sie od czasow kalifatu ummajadzkiego, gdy wplywy swiata arabskiego siegaly po Polwysep Iberyjski.

Gdy wreszcie trafilismy do naszego iluzorycznego celu, okazalo sie, ze wysilek sie oplacil. Lokal byl niewielki, ale dosyc bogato urzadzony i od razu tchnal orientem. W dwoch pomieszczeniach przy suto zastawionych stolach siedzieli biesadnicy, wsluchujac sie w zawodzacego, arabskiego piesniarza. Po raz kolejny w Syrii mialem wrazenie, ze naprawde zanurzamy sie w kulture arabska –to byl dla mnie jeden z najwiekszych urokow podrozowania po tym kraju.

Nastepnego dnia, jak to w Damaszku, chodzilismy po pokrytych tysiacletnim kurzem zakamarkach miasta, sluchajac zwiazanych z nimi historii, ktore najczesciej dotyczyly czasow biblijnych. I tak na przyklad, poniewaz w meczecie ummajadow podobno znajduje sie glowa Jana Chrzcicela przypomniano nam historie jego sciecia zapisana w ewangelii. Otoz Jan Chrzciciel otwarcie potepial zwiazek pewnej zydowki z Herodotem, owczesnym namiestnikiem rzymskim w Jerozolimie, podobno posuwajac sie nawet do nazwania jej prostytutka. Ta kobieta, o imieniu Herodiada, miala corke, Solome. Pewnego dnia, Herodot poprosil, aby Solome dla niego zatanczyla i bedac pod wrazeniem jej wdziekow zgodzil sie spelnic kazde jej zyczenie. Ta, za namowa matki, poprosila o glowe Jana Chrzciciela, ktora Herodot poslusznie dostarczyl. Pozniej, blizej nam nie znanym sposobem glowa ta musiala jakos trafic do Damaszku.

Dlugi dzien, za doslownie kilka syryjskich funtow, zwienczylismy wizyta w hammamie przy rynku przypraw. Laznie, ktore wybralismy zostaly otwarte przez sultana Noura Al-Dina Al-Shaheeda w 1169 roku.

Podsumowujac, tym razem z Damaszku wywiezlismy sporo ciekawych historii zaslyszanych przy stoliku z kawa, miedzy innymi o pochodzeniu nazwy Gibraltar, albo liczb arabskich. Oprocz tego, opanowalismy zasady Backgamona (najprostsza z trzech wersji) oraz zakupilismy elegancko zdobiona plansze do gry w celu daszej nauki. Te umiejetnosci okazaly sie przydatne juz dzien pozniej, gdy przyszlo nam spedzic kilka godzin w towarzystwie libanskich celnikow (patrz post: Backgamon z celnikami).

Ogolnie, nastroje w ekipie byly bardzo pogodne, czego dobrym przykladem jest ponizsze nagranie –nic dziwnego, wyprawa wreszcie sie rozpoczela.

(text by fl)